Jest wielu producentów ubrań, które niosą jakieś przesłanie, ale czy wiesz, że jest marka GUAdesign, która poprzez słowa na swoich ubraniach daje nadzieję, a także świadectwo? To polska jakość i nawiązanie do Boga, i inspiracja, aby przestać się wstydzić swojej wiary. Dariusz Stemplewski opowiada nam o historii powstania marki, a także o swoim świadectwie.

 

 

Ilona Adamska: Jak to się stało, że postanowiłeś zająć się swoją marką odzieżową?

Dariusz Stemplewski, marka GUAdesign: Pracowałem jako przedstawiciel handlowy, prowadząc własną działalność gospodarczą. Od dłuższego czasu miałem w sercu pragnienie, aby wyjść do ludzi szerzej, ze świadectwem swojego życia, tylko nie wiedziałem, w jaki sposób to zrobić. Uważałem, że to musi być wyjście z czymś. Ze względu na to, że ja i moja żona lubimy ubrać się schludnie i modnie, postawiliśmy więc na odzież. Chcieliśmy, aby nasza odzież była szyta w Polsce z prostych materiałów, była porządna, ale z ukrytym przekazem trafiającym również do młodych ludzi – doświadczeniem życia z obecnością Boga. I to pragnienie narastało coraz bardziej. Pewne rzeczy działy się też poza mną, np. to, że przez parę lat pracowałem jako przedstawiciel handlowy, ale w momencie, kiedy podjąłem decyzję, że podzielę się swoim świadectwem nawrócenia poprzez odzież (miało to być moim dodatkowym zajęciem), utraciłem „ciepłą posadkę”, tzn. rozstałem się z kolegą, z którym przez wiele lat współpracowałem. I wtedy zaświtała mi myśl, że być może Bóg chce, bym poszedł w nowym kierunku. Ale krok ten wymagał ode mnie po prostu wiary. Bo wszystkie znaki na niebie, jakie mi w tamtym momencie towarzyszyły (one są do dzisiaj), nie dawały mi komfortu, że będę mógł zapewnić byt rodzinie. Dlatego to wymagało ode mnie decyzji, że tego chcę, i zaufania, że jak już w tym kierunku pójdę, to Bóg będzie otwierał przede mną kolejne furtki. Modliłem się też, by Bóg postawił na mojej drodze konkretnych ludzi, którzy będą w niej mi towarzyszyć i pomagać, inspirować oraz zachęcać do dalszego działania.

Każda marka, każda firma ma swoje „DNA”, swoją misję. Jaka jest misja Twojej marki?

Główny cel mojej marki jest taki, by nosić moją odzież, ale też żyć zgodnie z przesłaniem, jakie w sobie nosi. By dawała do myślenia i nie dawała spokoju osobie, która przechodzi obok osoby ubranej w moją odzież lub spędza z tą osobą czas. By hasła zawarte w projektach mojej odzieży inspirowały i zmuszały do zadawania pytań (także tych niewygodnych), ale też by ludzie się z nimi utożsamiali. I by wkładając taką odzież (koszulkę, bluzę, dres, czapeczkę, torbę), ludzie byli przekonani, że to wycinek, z którym się utożsamiają, ale że też by odzież ta po prostu im się podobała, była ładna.

Osoby nawrócone, czy też blisko Boga, są w stanie rozszyfrować, co jest napisane na ubiorze. Ale często jest tak (przykładem niech będzie nasz pokaz mody), że niektórzy nie mają pojęcia, jaki jest przekaz. Czy Twoja odzież jest kierowana do osób wierzących czy innej grupy docelowej? Do kogo przesłanie powinno trafić?

Grupa docelowa to osoby wierzące, ponieważ one będą się z tym identyfikowały. Osoby, które są poszukujące albo nie chcą takimi być lub są zdeklarowanymi ateistami, kiedy np. dostaną taką odzież, nie będą wiedzieć, o co chodzi. Ale za każdego naszego klienta i osobę, która z nami współpracuje, jest modlitwa codzienna i raz w miesiącu eucharystia. Wierzymy głęboko, że na osobę, która chociaż nie wie, co na sobie nosi i nie „kłuje” ją ona, działa łaska Boga.

Dawanie jest przywilejem i odpowiedzialnością każdego chrześcijanina. Dlaczego warto dawać dziesięcinę?

Powiem szczerze, że my się jej uczyliśmy. Warto dawać dziesięcinę, bo tak naprawdę wszystkie pieniądze na ziemi ma Pan Bóg, one są nam dane nie w posiadanie tylko do zarządzania. Jakbyśmy prześledzili ewangelię o talentach, zobaczymy, że każdy talent waży 34 kilogramy złota. To niewyobrażalna kwota. A każdy z nas minimum jeden talent od Boga otrzymał. Człowiek prócz zasobów finansowych posiada uzdolnienia i talenty, nie tylko w wymiarze pieniężnym. I to jest podyktowane tym, że mamy pragnienie w sercu, aby dzielić się tym z innymi. Trudno to nazwać. Nie robimy tego by „dilować” z Panem Bogiem. Im więcej dajesz, to paradoks Biblii i Chrystusa Pana jest taki, że on Cię bardziej w tym wszystkim błogosławi. Uzdalnia też nasze serca, byśmy nie byli pozamykani tylko na siebie i dostrzegali inne osoby wokół nas, które może mają od nas trochę mniej, żyją od nas inaczej, bo historia ich życia zmusiła ich, by żyli biedniej czy niekomfortowo. Nie zapominajmy, by dzielić się z innymi, bo to po prostu też nam jest potrzebne.

Tę dziesięcinę dajecie na kościół czy na inny cel?

Chcielibyśmy, by to była sztywna dziesięcina dla jednej organizacji, ale co miesiąc z modlitwy wynika, że są inne osoby potrzebujące. Na przykład miesiąc temu jednej z takich osób spalił się dom z całym dobytkiem życia. Serce więc połechtało nas w ten sposób, by pieniądze z dziesięciny przekazać tej osobie. Są też domy dziecka czy fundacje, które pomagają rodzinom w kryzysie, utrzymujące się tylko z datków. Nasza dziesięcina trafia więc w różne miejsca.

Prowadzisz biznes sam czy pomaga Ci żona? Jak ważne jest wsparcie bliskich przy tego typu działalności?

Funkcjonowanie samemu byłoby bardzo trudne ze względu na to, że taki biznes to bardzo dużo „naczyń połączonych”. Takie naczynie to między innymi łaska mojego nawrócenia, które zawdzięczam przede wszystkim mojej żonie. W te projekty weszliśmy razem z żoną i jej wsparcie było i jest tu bardzo ważne, zarówno od strony duchowej, jak i od strony akceptacji projektów odzieży, dobierania barw czy wyboru stylu. Nawet kiedy opisujemy w mediach społecznościowych nasze wydarzenia, to z naszej strony chcielibyśmy, aby ci, którzy to przeczytają, utożsamiali się z tym albo powiedzieli sobie: „to też moja historia życia, miałem podobnie”. Przez to chcielibyśmy dawać nadzieję, że jest ktoś ponad nami, kto może wszystko zmienić.

No właśnie… Jak Pan Bóg zmienił Twoje życie? Bo moje to już wiesz z naszych weekendowych rozmów na charytatywnym pokazie mody w Lublinie! Inny wymiar, inna jakość. Dziś wiem, że warto było pójść za Jezusem.

Jestem trzeźwym alkoholikiem. Byłem uwikłany w wielką nieczystość, która zaczęła się w młodym wieku i wynikała po części z historii mojego domu. Choruję na nerwicę lękową, która bardzo pomogła mi wejść w świat alkoholu, imprez itp. Kiedyś myślałem, że zajmę się zawodowo piłką nożną. Miałem możliwość zrobienia kariery piłkarskiej, powołania do reprezentacji piłkarskiej, ale z domu wyszedłem jako niedowartościowany człowiek, który miał poprzyklejane maski. I kiedy pojawił się sukces, to wybiła ze mnie pycha. Wszyscy mnie poklepywali, głaskali, chcieli się ze mną zadawać. Pojawiło się mnóstwo kobiet, seks. Pomieszkiwałem u niektórych z nich zamiast jeździć na treningi. Byłem totalnie zajęty czymś innym niż potrzeba. To mnie coraz bardziej wciągało i obniżałem swoje loty. W końcu przestano mnie powoływać do gry w pierwszych drużynach. Oddalano mnie. Przyjąłem to jako porażkę, w której z „pomocą” przyszedł mi alkohol. Standard życia chciałem prowadzić ten sam, ale nie było już takich możliwości. Zacząłem pożyczać pieniądze. A lekiem na całe zło stał się alkohol. I w pewnym momencie na mojej drodze życia pojawiła się Gabrysia, moja żona. Gabrysia jest DDA (jej tato pił), dlatego wyłapywała we mnie wszystkie schematy alkoholika i nazywała rzeczy po imieniu, ale z drugiej strony akceptowała mnie i dawała poczucie, że nie kocha mnie za coś. Bo ja przez całe dotychczasowe życie szedłem z doklejoną etykietą na czole, że muszę sobie zasłużyć na miłość i akceptację. Dlatego też cały czas przy wszystkich „aktorzyłem”. A Gabrysia dała mi poczucie akceptacji tylko za to, że jestem. Ja nie bardzo się chciałem zmienić, choć żona chodziła w mojej intencji na pielgrzymki i modliła się za mnie.

Co było punktem kulminacyjnym Twojego nawrócenia?

Punktem kulminacyjnym był moment wypadku samochodowego (rozbiłem auto po pijaku) i kiedy policja założyła mi kajdanki. Do tego doszła utrata pracy i długi sięgające dużych kwot. Wtedy chciałem uciec przed sobą i ludźmi na odwyk. Zamknąłem się na odwyku w takiej otoczce, że chcę to zrobić dla żony. Wiedziałem natomiast, co chcę robić po wyjściu – kontynuować pijane życie. Ale kiedy wreszcie wyszedłem, pomyślałem, że skoro Gabrysia chodziła na pielgrzymkę w mojej intencji, to chcę przedłużyć jej nadzieję, że chcę się zmieniać. I ja też poszedłem na pielgrzymkę na Jasną Górę. Tam doświadczyłem czegoś, co trudno mi nazwać słowami. To było poczucie miłości, akceptacji wszystkich uczestników pielgrzymki. Oni traktowali mnie jak swojego. Dlatego ja teraz zachęcam tych, którzy są poranieni i słabi (albo są mocni), by szukali ratunku w kościele, wśród tej wspólnoty, bo ją tworzą nie tylko księża, papież, tylko też ludzie świeccy. Wśród niej nie muszę być kimś, wystarczy że będę sobą. Wtedy otrzymam miłość. Ja ją otrzymałem. Potem dowiedziałem się, że kiedy żona na ślubnym kobiercu nakładała mi obrączkę na palec, modliła się słowami: „Panie Jezu, wiem, za kogo wychodzę, ale wiem też o tym, że go uratujesz”. Łaska zadziałała. Od tego momentu wiele w moim życiu zaczęło się zmieniać. Szybko zaczął mi towarzyszyć różaniec i Matka Boża. Jestem z nią do dzisiaj.

Ja także! To moja najlepsza przyjaciółka! Dziękuję Ci za podzielenie się swoim świadectwem. Trzymam mocno kciuki za rozwój marki. Z wielką radością będę Was wspierać. I reklamować.

Rozmawiała: Ilona Adamska

 

Kontakt

Masz jakiekolwiek pytanie wyślij wiadomość.

Wysyłanie

 Copyright © Be Art 2015. All Right Reserved. Developed by Karol Sz.

 

Polityka Prywatności

 

Narzędzia ochrony prywatności

 
   
lub

Zaloguj się używając swojego loginu i hasła

lub     

Nie pamiętasz hasła ?

lub

Create Account